Rejs bez sternika

Spływy, rejsy i obiekty hydrotechniczne
Plon turystycznych wojaży Zofii i Jerzego Granowskich

JEZIORO NIDZKIE - MOJE OKOLICE


        Jezioro Nidzkie, które od kilku lat upodobałem sobie, jako wędkarz i wodniak to położony na samym dole kompleksu jezior mazurskich ogromny łuk wodny, zamykający od południa Puszczę Piską. Długość tego cudownego jeziora wynosi 23 km, szerokość do 3,8 km i maksymalna głębokość prawie 24 m. Jest na nim dwanaście różnej wielkości uroczych wysepek, w większości zalesionych, o łącznej powierzchni 13 ha, na których dogodne warunki znalazły liczne ptaki. Brzeg jeziora jest urozmaicony i w środkowej części obustronnie raczej wysoki i zalesiony. Dno przy brzegach piaszczysto-muliste, porośnięte trzciną, sitowiem i pałką wodną. Roślinność podwodna to zwarte i rozległe podwodne łąki i w tej grupie roślinności dominuje moczarka, ramienica i wywłóczniki. Natomiast z ryb dominują leszcze, płocie, wzdręgi, szczupaki, okonie, sandacze, liny i węgorze. Jezioro Nidzkie wraz z przybrzeżnym półkilometrowym pasem leśnym jest rezerwatem i od linii wysokiego napięcia w Rucianem-Nidzie, przerzuconej przez węższy odcinek jeziora, obowiązuje strefa ciszy. Każdy wędkarz znajdzie tam dla siebie dogodne miejsce i warunki "łowieckie" a w przerwach może zwiedzić atrakcyjne miejsca, jak np. leśniczówkę "Pranie" z izbą muzealną poświęconą Gałczyńskiemu, którą opiekuje się Kira Gałczyńska - córka poety, gdzie można uczestniczyć w letnich koncertach poezji i muzyki lub w plenerach artystycznych; izbę leśną w leśniczówce Jaśkowo (około 2,5 km obok Wiartla), gdzie gromadzi się trofea myśliwskie i eksponaty zawiązane z Puszczą Piską lub podobną izbę w leśniczówce Guzianka (1 km od Rucianego). Można też zrobić zakupy w pobliskich miejscowościach, jak: Ruciane-Nida, Krzyże, Karwica, Wiartel. Dziś to nie problem, jak kiedyś, gdy trzeba było wozić ze sobą prowiant. Brakowało wszystkiego, a kartki żywnościowe nawet miejscowej ludności nie gwarantowały kupna podstawowych specjałów... Można również udać się do lasu na grzyby, jagody, maliny, jeżyny czy poziomki albo tylko po prostu pospacerować - koniecznie z aparatem fotograficznym.

Jerzy Granowski - "Magazyn Wędkarski" nr 7-8/1997

NA MAKARON

        Pogoda nie nastrajała nas do siedzenia pod namiotem, więc po biwakowym obiedzie wypłynęliśmy z ojcem na łowisko. Upalny dzień przegonił gdzieś ryby, może na głębsze i chłodniejsze wody. Ale - bardziej od łowienia ściągnął nas na wodę delikatny wiaterek. Zakotwiczyliśmy w swoim stałym miejscu i... nic. Ojciec - stary wyga wędkarski - mówił, że jeśli coś się złapie w takich warunkach, to będzie cud. Szelest sitowia, krzyk mew, popiskiwanie młodych łysek i perkozików oraz żebrzących o kawałek chleba łabędzi odwracały uwagę od spławików. Lekkie kołysanie łodzi, koncert przyrody i ta błoga monotonia tak mnie zauroczyły, że uciąłem sobie drzemkę. Jak ona była uciążliwa dla ojca, wiedział tylko On, bowiem trącał mnie co chwilę, aż w pewnym momencie prawie krzyknął:
- Przestań wreszcie chrapać, bo mi płoszysz ryby, a po drugie bierz wędkę, bo spławiki zaczynają harcować!
Rzeczywiście, swoim "aktywnym" łowieniem musiałem go zdenerwować, ale i tak miał już w siatce trzy dorodne płotki i piękną złocistą łopatę - leszcza. - Eee! Trzeba się wziąć do roboty - pomyślałem głośno i po założeniu kawałka makaronu z ziarenkiem pęczaku - zarzuciłem. Po kwadransie siedzenia na gretingu - tym razem już nie na żarty - ojciec zawołał:
- Jurek! Cholera! Nie chrap, tylko bierz kij - spławik ci zniknął! Rozespany, nie całkiem wiedząc o co mu chodzi, odruchowo zaciąłem i... jest!
- Chyba mała płotka - mówię - zbyt lekko daje się holować.
- Raczej coś większego... - stwierdza ojciec, łapiąc podbierak - Prowadź na mnie! Trochę się wychylił i... Potężna salwa śmiechu zakołysała łodzią, strasząc ryby w podbieraku i tworząc piękne kółka na wodzie. Ojciec, rycząc ze śmiechu, wykrzykiwał:
- Nie mogę! Nie dość, że pospał, że przepłoszył chrapaniem moje ryby, to na makaron złapał prawie półmetrowego szczupaka. Trzeba mieć szczęście... Wracamy! - zdecydował.
        I rzeczywiście było to dla mnie niebywale udane doświadczenie: kij, kołowrotek, żyłka, hak, drzemka, makaron, pęczak i... czterdziestosiedmiocentymetrowy szczupak. Szczupak, ten ostrożny drapieżnik, tak się bał wypuścić z pyska zdobycz, że sam stał się smacznym biwakowym daniem. Oczywiście, że jeszcze kilka razy próbowałem powtórzyć swój "wspaniały wyczyn", a to tylko dlatego, że zbyt późno przypomniałem sobie jedno z praw Fetta: "Nigdy nie powtarzaj udanego doświadczenia".

Jerzy Granowski - "Magazyn Wędkarski" nr 7-8/1997

JUTRO

        Między jeziorem a lasem ledwie widoczna ścieżyna i ja, szukający odpowiedniego stanowiska wędkarskiego. Jest! Drzewa dość wysokie, miejsce z boków osłonięte wysokim sitowiem, twardy brzeg, a więc nic nie pozostaje jak natychmiastowa aneksja wymarzonego miejsca. Tu wędki, obok podbierak, wyżej krzesełko, tam sadzyk, w środku parasol, pod nim torba, niżej zanęta i słoik z robalami, butla z wodą mineralną, butla z colą, termos z kawą, kanapki i teren zagospodarowany. To moje królestwo. Nikt się nie wciśnie. Sam i tylko sam z przyroda. Teraz dwa dobre, dalekie rzuty, wędki na widełki, jeszcze podwieszenie ping-pongów... O kay! Sadowię się wygodnie w foteliku turystycznym i szczęśliwy słucham jak śpiewają ptaszki, jak delikatna fala muska trzcinę, jak szumią drzewa lekko tańczące z wiatrem. To tak musi wyglądać raj. Raj na ziemi i na dodatek jeszcze co chwila świeża ryba w sadzyku i ręka sięgająca do torby po puszkowe piwo...
        Człowiek nie zauważa upływającego czasu, a wieczorem pozostaje szara rzeczywistość. Kanapki zjedzone, napoje wypite, sadzyk przepełniony rybami i czas odwrotu. Nawet ciasna torba, która rano była jakaś pakowniejsza, teraz nie może niczego pomieścić. No cóż! Staję na palcach rozglądam się dookoła, nie widzę nikogo. No to frrr - niepotrzebna i pusta butla leci jak "persching" w lewo, druga jak "SS-20" w prawo, puszki niby granaty za siebie. Hura! Wróg pokonany! I tylko jeszcze papier w krzaki, stary chleb do wody, słoik z robalami i resztę zanęty... też do wody. A co? I rybom się należy coś bez ostrych niespodzianek. Szczęśliwy z udanego urlopowego dnia wracam w glorii na biwak, tyle ryb, każdemu coś kapnie. A jutro? Jutro znajdę sobie jeszcze piękniejsze miejsce na brzegu, bo tam gdzie byłem... jakieś chamstwo naśmieciło.

Jerzy Granowski - "Magazyn Wędkarski" nr 9/1997

PEWNIAK

        Elegancka, plastikowa łódź przeniosła nas żwawo na łowisko, tnąc delikatnie powierzchnię jeziora. Prawie bezgłośna praca silnika elektrycznego w duecie z lekkim chlupotem rozbijających się o burty fal wzmogła napięcie, towarzyszące każdemu wędkarzowi przed zarzuceniem wędki. Muszę przyznać, że ten cud techniki jest niesamowicie wygodny i przydatny, szczególnie tam obowiązuje strefa ciszy i nie ma zbyt silnego wiatru. Z naładowanym akumulatorem można pływać nawet kilka godzin, ale gdy przerzucając się z miejsca na miejsce, pochłonięci spiningowaniem, doprowadzimy do szybkiego wyczerpania akumulatora - czeka nas ciężka praca wiosłami. Z dziobu i z rufy - prawie bezgłośnie zrzuciliśmy cumy z "prosiakami" (takie betonowe kotwice), które osiadły cztery metry niżej i pewnie unieruchomiły naszą łódź. Nie znając łowiska zacząłem go tradycyjnie penetrować. A właściciel łódki - Krzysiu, który zaprosił mnie na ryby, zapytał:
- Co robisz? - No, jak to co! Sprawdzam dno...- odpowiedziałem cicho.
- Eee! Poczekaj! - rozkazał uśmiechając się tajemniczo i wyciągnął z torby jakiś płaski telewizor.
- A ty co, filmy będziesz oglądać? - niepewnie zapytałem.
- Oczywiście, ale jakie... - odrzekł i dodał – zobacz!
Przysunąłem się a on wodząc palcem po monitorze wyjaśniał tajemnice:
- To echosonda. Na ekranie widać, co jest pod nami. Tu dno, tam dołek, obok górka a to, co się porusza to duże ryby, bo małych nie mogę wychwycić... A więc już wiesz co, gdzie i jak głęboko? To łowimy!
Mądre urządzonko - pomyślałem ˙- ale przecież to samo wiedziałbym badając dno w tradycyjny sposób. To prawda, że dzięki Krzysiowi zaoszczędziłem sporo czasu na badaniu dna łowiska, ale przecież wędkarstwo to nie wyścigi i nie polega na szybkości i pewności, że w sondowanym miejscu jest wielka ryba, której na pewniaka podaję pod nos żywczyka lub coś innego... Mimo wykraczającej milowymi krokami nowoczesności jestem raczej tradycjonalistą i wolę tę dozę niepewności i tajemniczości, że być może właśnie tu, gdzie się przyczaiłem, ukrywa się duża ryba, która zaatakuje moją przynętę. A może będzie to tylko smaczny okonek lub płoteczka a nie podany, jak na talerzu-ekranie ogromny sum, szczupak, leszcz czy amur. Uważam, iż rybom też trzeba dać jakieś szanse obrony. Nie dysponują one przecież żadną "anty echosondą". Ale gdyby jednak miały chociaż wykłuwacze do haczyków i potrafiły z nich korzystać to ciekaw jestem, jakie byłoby kolejne pociągnięcie Krzysia. A swoją drogą, jeśli ryba nie bierze (tak jak nam wtedy), to nawet te najsubtelniejsze i najzmyślniejsze elektroniczne cacuszka na nic się nie zdadzą i liczyć trzeba na własne doświadczenie oraz na swoją starą wędkę.

Jerzy Granowski - "Magazyn Wędkarski" nr 10/1997

WĘDKARZE KRÓLOWEJ ŚNIEGU

        Ręce zgrabiałe, nogi przemarznięte, drżąca sylwetka to obraz, siedzącego nad wydrążoną w lodzie dziurą - wędkarza. Zapaleńca, który nie potrafi odpuścić sobie nawet na chwilę przyjemność wędkowania. Zawsze zastanawiałem się nad tym fenomenem. Dlaczego ten zimowy nałóg wygrywa z ryzykiem utraty zdrowia: zapalenie płuc, zapalenie stawów czy poważne powikłania ostrych przeziębień. Przecież takie ryzyko nie daje żadnego dreszczyku emocji, podnoszącego w organizmie adrenalinę. Tu jedynie zarwać się może lód, jeśli jest zbyt cienki a my ryzykując życiem próbujemy nań wejść. W najlepszym razie przemoczeni do suchej nitki, wykąpani w zimnej wodzie rwiemy do domu, by jak najszybciej się ogrzać, gubiąc po drodze sprzęt i przeziębiając się na dobre. Jednak podziwiam tych śmiałków i mogę im życzyć dużo zdrowia, szczęścia i bezpiecznie grubej tafli lodu.
        Uwielbiam wędkowanie ale muszą być spełnione i akceptowane przeze mnie odpowiednie warunki. Oczywiście te zimowe absolutnie wykluczam i nie zazdroszczę tym, którzy decydują się na wędkowanie pod lodem. Ja wolę jednak z przyjemnością - w ciepłych domowych pieleszach - powspominać nad albumami pełnych zdjęć o letnich przygodach wędkarskich, podczas których w luksusowych warunkach wodno-przyrodniczych oddawałem się łowieniu i obserwowaniu przyrody. Będę też mógł spokojnie przeglądnąć sprzęt, który zabezpieczę i odpowiednio zakonserwuję aby służył mi w dniach, gdy ustąpią lody. Pozostają mi jeszcze przyjaciele, do których mogę się udać by pooglądać przez szybę cudownie kolorowe rybki akwariowe. Tam mogę wyobrazić sobie jak mogą zachowywać się ryby w warunkach naturalnych, by móc je późną wiosną lub w lecie przechytrzyć. A teraz w oczekiwaniu na świątecznego karpia wszystkim „moczy kijom” a szczególnie Wędkarzom Królowej Śniegu - zdrowych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia, Szczęśliwszego Nowego 1998 Roku oraz złowienia - nawet po lodem - taaakiej ryby życzy Jerzy Granowski.

Jerzy Granowski - "Magazyn Wędkarski" nr 12/1997

Copyright ©ECHA KULTURY